aaa4
Dołączył: 05 Paź 2016
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 11:33, 20 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Jeszcze dobra chwile stala z rozdziawiona geba, co nie zdarzylo sie jej od czasow wczesnej mlodosci, kiedy to przydybala dziada wladyki szarzujacego z siekiera przez zyto na czarnego odynca, postrach okolicy, ktory nieopatrznie zapedzil sie na folwark i czynil spustoszenie w panskich zasiewach. Powoli do jej zamroczonego wsciekloscia umyslu przebijalo sie zrozumienie, co naprawde zaszlo podczas owego roku, kiedy ona zyla dostatnio w ksiazecym zamczysku.
Ktos ukradl jej wioske. Zrobil to na tyle dawno, ze w powietrzu ni na ziemi nie wyczuwala zadnych sladow obcych. A potem uciekl precz. Nazbyt daleko, aby dopasc go i obedrzec ze skory.
Nie mogla uwierzyc, ze smial to uczynic.
Z osady pozostaly jedynie zgliszcza po obu stronach placu i dalej, wzdluz drogi prowadzacej ku domostwu wladyki. Krepe, osmalone fragmenty scian z drewnianych bali, polamane oscieznice, kamienne schodki o trzech stopniach, okopcone cegly na kominie, gdzieniegdzie kawaly poczernialej od dymu strzechy, zwisajace nad wyschlymi badylami chaszczy. Nic wiecej.
Potrzaskane kolo Betkowego mlyna lezalo na wpol zagrzebane w mule i przegnilym sitowiu. Babunia przypomniala sobie, jak z dziadkiem Betki poszli kiedys noca scinac drzewo, grabine, bo ma drewno najtezsze i najzdatniejsze. Grabowe listki spadaly na nich, cale srebrne od miesiecznego swiatla, i... Ech!, Babunia usmiechnela sie do siebie, siarczysty byl chlop. Jak mu sie uwidzialo w Wilzynskiej Dolinie mlyn stawiac, to pol tuzina lat chodzil po Gorach Zmijowych, najmowal sie za mlynarczyka, fachu uczyl. Az pewnego ranka stanal na progu Babcinej chatki. Pamietala jak dzis. Prawy but mial przetarty i przez dziure wystawaly owiniete brudna onuca palce, a w garsci mietosil sakiewke z czerwonej skory. Tak kurczowo, ze niemal slyszala pisk monet w zacisnietych palcach.
A jeszcze dalej - gruzowisko pomiedzy brzozkami, w miejscu gdzie dawniej stala chalupa Werteba. Byl to niski zezowaty pachol, ktory po smierci rodzicieli rozpil sie okrutnie i cala ojcowizne przetracil na spichrzanska gorzalke, kupowana od wedrownych kramarzy, bo w koncu pleban zakazal wpuszczac go do gospody, zeby sie ze szczetem nie zmarnowal. Mial tez zwyczaj podkradania jajek z okolicznych kurnikow, a i kurom nie przepuscil, jesli jakas zawedrowala na jego podworze, wiec kiedys rozezlone baby otlukly go kijankami tak dotkliwie, ze dwie niedziele przelezal jak niezywy. Babunia westchnela z rozrzewnieniem. Wspaniale byly czasy, naprawde wspaniale.
Tylko wieza dzwonnicy stala po staremu, ale przez wywalone drzwi widziala, ze kosciol ogolocono i zrujnowano doszczetnie, nie oszczedziwszy nawet figury Cion Cerena, ktorej ktos palaszem odrabal glowe. Posag ufundowano za zycia pradziada wladyki, ktory choc dziwkarz i pijanica, dziwnie byl przy tym nabozny. Zwykle w polowie zimy nachodzila go skrucha straszliwa, zwlaszcza jak sobie leb zaproszyl. Kazal wowczas golic dworskie ladacznice i w dyby je klasc, w karczmie siekiera rabal beczki z gorzalka i slal pacholkow w las, aby spalili wiedzmie domostwo. Na darmo, sludzy bowiem byli rozumni i wiedzieli, ze pierwej czy pozniej pan wytrzezwieje, a jesli nie, to najwyzej kaze ich za nieposluszenstwo ocwiczyc przy pregierzu. Rozjuszona Babunia byla bardziej niebezpieczna, dlatego po prostu zapadali na pol dnia w zaroslach, ani myslac zachodzic do jej obejscia. A jak im sie przypadkiem napatoczyla, to pozdrawiali ja grzecznie, po czym co predzej lezli glebiej w krzaki.
Podczas jednego z corocznych napadow szalu stary wladyka postanowil s
|
|